SDP SDP
3305
BLOG

Rozmowa z Pawłem Lisickim o "Uważam Rze"

SDP SDP Rozmaitości Obserwuj notkę 33

 

Z Pawłem Lisickim, redaktorem     naczelnym „Uważam Rze” o tym, jak to się robi, o wartościach i słowie Grzegorza Hajdarowicza rozmawia Kajus Augustyniak.

Paweł Lisicki, dziennikarz, redaktor naczelny „Uważam Rze”, absolwent Wydziału Prawa na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 1993 – 2005 pracował w „Rzeczpospolitej” jak szef działu opinii i zastępca redaktora naczelnego. W 2005 roku odszedł z redakcji, by kierować zespołem przygotowującym projekt nowego dziennika, który planował stworzyć właściciel "Życia Warszawy", Michał Sołowow. Od 13 września 2006 do 27 października 2011 redaktor naczelny "Rzeczpospolitej". Od 7 lutego 2011 redaktor naczelny tygodnika "Uważam Rze". Publicysta "Frondy" i "ZNAK-u", autor kilku książek uhonorowany Nagrodą im. Andrzeja Kijowskiego. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Rok temu ruszyło „Uważam Rze” i w bardzo krótkim czasie pokonało wszystkie tygodniki opinii w Polsce. Jak to się robi?

Gdyby wszyscy wiedzieli jak to się robi, to nowych przedsięwzięć medialnych byłoby tyle, co grzybów w lesie. A poważnie mówiąc, złożyło się na to kilka czynników. W największym stopniu to zasługa autorów, wyjątkowo dobrych publicystów, niespotykanych gdzie indziej na polskim rynku w takim zespole. Najważniejsza rzecz poza autorami, to wolne miejsce na rynku, które pojawiło się po  zmianach właścicielskich we „Wprost”. Pojawił się tam wtedy Tomasz Lis i całkowicie zmienił linię polityczną tego tygodnika  - z pisma konserwatywno-liberalnego na lewicowo-liberalne. Czytelnicy, którzy poprzednio czytali „Wprost”, nie bardzo mieli dokąd pójść. Nie potrafiła ich przejąć - z różnych powodów - „Gazeta Polska” ani neokonserwatywne media katolickie, takie jak chociażby „Gość Niedzielny”. A trzecia rzecz to jest to, co wydarzyło się w mediach publicznych, czyli wyrugowanie z nich praktycznie wszystkich dziennikarzy, publicystów o poglądach prawicowych, konserwatywnych. Było więc i oczekiwanie, i miejsce na rynku. Było też kilka rzeczy może mniej ważnych, dodatkowych, jak chociażby sam tytuł. Na początku, gdy tylko się pojawił, ludzie pukali się w czoło twierdząc, że to jest jakieś dziwactwo, ale sam tytuł właśnie przykuwał taką uwagę, że stał się jednym z lepszych „nosicieli” tygodnika.
 

Nie wszystkim się tak udawało, „Wręcz przeciwnie” wydało tylko trzy numery…

„Wręcz przeciwnie” pojawiło się za późno. Zwracało się do tej samej grupy czytelników, która już miała swoje „Uważam Rze” i była z niego bardzo zadowolona. A poza tym siłą „Uważam Rze” są jego autorzy. Żeby móc konkurować na tym polu, trzeba zebrać podobną grupę autorów, a tych po prostu poza „Uważam Rze” w tej chwili nie ma. Wydaje mi się, że to z góry skazywało pomysł „Wręcz przeciwnie” na przegraną.

Autorzy, o których Pan mówi, w czasie zmiany właściciela „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” stanęli za Panem murem. Jak się rządzi takimi medialnymi gwiazdami, niekiedy wręcz celebrytami, choć pewnie oburzyliby się na takie sformułowanie?


Oczywiście, że rządzi się trudno. Zawsze, gdy ma się do czynienia z tak dużą grupą indywidualności, a każda z nich ma duże dokonania, własne osiągnięcia i pozycję, to trzeba to robić umiejętnie. Mam wrażenie, że źródłem mojego sukcesu jest chyba to, że sobie nawzajem ufamy, pracujemy razem ileś lat, przeszliśmy wspólnie ileś trudnych momentów. Oni wiedzą, że możemy się niekiedy różnić co do oceny faktów, mieć inne podejście do rzeczywistości, ale jeśli chodzi o sprawy fundamentalne, o wartości, to mówimy tym samym głosem i tym samym językiem. Wiedzą dobrze, że tych wartości nie zdradzimy.
 

Co jest istotą „Uważam Rze”? Czy to że jest konserwatywno-liberalne, że jest w stałym sprzeciwie wobec władzy, poziom który utrzymuje, a może jeszcze coś innego?

Myślę, że wszystkie te czynniki razem. Mówiąc językiem handlowym gazeta, pismo jest jednym z najtrudniejszych towarów. Zaspokaja tak różnorodne potrzeby, ma w sobie tyle różnych odniesień, co żaden inny produkt. Pisma, zwłaszcza poważne, mają wiele różnych wymiarów. Niewątpliwie jednym z powodów, dla których czytelnicy kupują „Uważam Rze” jest element światopoglądowy, tożsamościowy, zresztą uważam, że pisma w coraz większym stopniu dostarczają poczucie tożsamości, a w coraz mniejszym - informacje. Druga rzecz to jest oczywiście to, że nasze pismo jest wyjątkowo krytyczne wobec władzy. A że na rynku jest bardzo duża dominacja mediów prorządowych, to jest też duża grupa ludzi, którzy chcą usłyszeć jakiś inny głos, krytyczną opinię i mieć poczucie, że ta władza jednak jest kontrolowana. I rzecz trzecia, często niedoceniana w różnych dyskusjach, to redagowanie tygodnika. Można mieć słuszne poglądy, być odważnym, sprzeciwiać się nadużyciom władzy, a mimo to nie mieć dużej, zaufanej grupy czytelników, ponieważ tygodnik to nie tylko polityka, nie tylko publicystyka. Musi zawierać coś lżejszego, musi być przyjemny, podawać wiedzę z różnych dziedzin.
 

Wspomniał Pan, że prasa dostarcza coraz mniej informacji, a coraz bardziej spełnia rolę tożsamościową. Czy to oznacza bezpośrednie uczestnictwo w grze politycznej?

Nie. Tożsamość to jest raczej sfera pewnych wartości niż bezpośredniej polityki. Oczywiście dostarczając jakąś informację, prowadząc jakieś śledztwo dziennikarskie ma się pewien wpływ polityczny, ale to nie różnicuje mediów na działające teraz i przedtem, bo kiedyś było to tak samo robione. Chodzi o coś innego, o to, że pewna wizja świata teraz jest przekazywana przez pisma w większym stopniu niż dawniej, ale to dotyczy metapolityki i wartości, a nie bezpośredniej gry politycznej.
 

Jak układa się Pańska współpraca z nowym właścicielem „Presspubliki” Grzegorzem Hajdarowiczem i z Tomaszem Wróblewskim, który zmienił Pana na stanowisku szefa „Rzeczpospolitej”?

Udało się doprowadzić do sytuacji, w której każda ze stron robi swoje. Ja troszczę się o niezależność dziennikarską, jakość tygodnika i o to, żeby on się dobrze sprzedawał, a władze spółki o to, żeby miał silne i stabilne zaplecze biznesowe.
 

Skoro mowa o niezależności, czy zdarzały się interwencje właścicieli spółki w pracę redakcyjną?

Nie, nigdy. Ani za czasów, gdy byłem redaktorem naczelnym „Rzeczpospolitej”, ani obecnie, kiedy kieruję tylko „Uważam Rze”, nie miałem do czynienia z jakąkolwiek formą ingerencji politycznej. Właściciel zresztą doskonale rozumie, że niezależność i brak chęci wpływania na linię jest podstawą sukcesu finansowego. Tylko pismo wiarygodne, a wiarygodne jest wtedy, gdy jest niezależne, może się w dłuższej perspektywie dobrze sprzedawać i mieć sukces biznesowy.
 

Czyli słowo zostało dotrzymane?

Tak, zostało dotrzymane.
 

W momencie zakupu spółki przez Hajdarowicza głośno było o długach „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”. Jak to dziś wygląda?

Te długi są moim zdaniem efektem bardzo trudnej sytuacji na rynku. Jeśli się porównamy z innymi firmami wydawniczymi, to sytuacja „Presspubliki” nie różni się od tego, co się dzieje na rynku. Mamy do czynienia z wieloma niekorzystnymi procesami dla tradycyjnej prasy. Pierwszy to spadek sprzedaży tradycyjnych gazet, ale gdy porównamy spadek sprzedaży w ostatnich latach „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej”, to w przypadku „Gazety…” jest on większy. Druga rzecz to kryzys na rynku reklamowym. Reklamy odpływają z mediów tradycyjnych i lądują w internecie, w mediach elektronicznych. Nic więc dziwnego, że wydawnictwa przechodzą kryzys, natomiast te kłopoty z pewnością nie są spowodowane uruchomieniem tygodnika „Uważam Rze”. Mam wrażenie, że „Uważam Rze” budzi jedną z większych nadziei w naszym wydawnictwie. Sam fakt, że tygodnik nie tylko trwa, ale ma silną pozycję, jest wynikiem również tego, że doskonale rozumie to właściciel. Gdyby to było pismo przynoszące straty, bez żadnych szans na sukces, z pewnością nie miałoby żadnych szans na przeżycie.

SDP
O mnie SDP

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości