SDP SDP
253
BLOG

Rozmowa z dr Joanną Taczkowską o prawie prasowym

SDP SDP Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Z dr Joanną Taczkowską o znowelizowanym  przez Sejm Prawie prasowym rozmawia Błażej Torański.

Joanna Taczkowska - dziennikarz i prawnik. Specjalizuje się w tematyce z zakresu prawa prasowego oraz media relations. Nauczyciel akademicki w Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy oraz Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Autorka publikacji z zakresu prawa prasowego, dziennikarstwa i mediów.

Czy widziała Pani ostatnio w jakiejkolwiek gazecie sprostowanie?

Nie. Wynika to zapewne, po części z tego, że ustawodawca nie zdążył zastąpić nowymi regulacjami przepisów uchylonych wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego.  Z drugiej strony jest to wynik niechęci redaktorów naczelnych, wydawców i dziennikarzy do zamieszczania sprostowań, a nawet unikania ich publikacji. Mam przekonanie, że redaktorzy naczelni decydują się na sprostowanie, kiedy jest ono na rękę redakcji, a nie w rezultacie obowiązku prawnego, czyli realizacji postanowień prawa prasowego.

Dominuje pogląd, że sprostowanie obniża wiarygodność gazety. Czy dlatego jego wyegzekwowanie graniczy z cudem?

Jest tajemnicą poliszynela, że wielkie redakcje zatrudniają kancelarie prawne, które robią wszystko, aby wydawca odmawiając  publikacji sprostowania nie poniósł konsekwencji prawnych. Nieuprawniona odmowa publikacji sprostowania była bowiem dotychczas zagrożona karą grzywny albo ograniczenia wolności. Osobistą odpowiedzialność za popełnienie tego występku ponosił redaktor naczelny. Wyrok skazujący oznaczał, że redaktora naczelnego można było śmiało nazwać przestępcą. Możliwe było także zastosowanie wobec niego innych środków karnych, takich jak np. czasowy zakaz wykonywania zawodu lub pełnienia funkcji.  Głosowanie w sejmie nad zmianami w prawie prasowym wskazuje, że ustawodawca wzmocnił pozycję wydawców i – w zasadzie – usankcjonował postawę tych z nich, którzy uchylali się od publikacji nadsyłanych do redakcji oświadczeń od czytelników pokrzywdzonych lub urażonych publikacjami prasowymi. Wyegzekwowanie reakcji ze strony gazety stanie się dla pokrzywdzonych trudniejsze i bardziej kłopotliwe. Nie zmieni tego, zaproponowana w ustawie, przyspieszona procedura cywilna.

Dlaczego?

Redaktorom naczelnym pozostawiono bowiem taki sam jak dotychczas arsenał argumentów, którymi dotąd skutecznie operowali unikając publikacji sprostowań. Pokrzywdzony utracił także możliwość przedsądowej reakcji na opublikowane w prasie opinie, które stanowią naruszenie jego dóbr osobistych. Uchylając przepisy dotyczące odpowiedzi prasowej ustawodawca poszerzył granice wolności wypowiedzi redaktorów  kosztem wolności wypowiedzi czytelników a zwłaszcza tych spośród nich, którzy poczuli się dotknięci niesprawiedliwymi, obraźliwymi opiniami. Ustawodawca odmówił im prawa do polemiki. Odesłał ich do sądu. Analiza orzecznictwa sądów cywilnych wskazuje natomiast, że pokrzywdzony ma niewielkie szanse na to, by sąd nakazał redakcji publikację przeprosin. Oznacza to w konsekwencji, że prasa będzie mogła bezkarnie publikować każdą albo niemal każdą negatywną opinię. Przyjęty przez sejm projekt to niewątpliwie sukces wydawców. Sprawowany przez nich dyktat w sferze opinii uzyskał prawną legitymację. Do szczęścia brakuje im już tylko wykreślenia art. 212 k.k. Wówczas uzyskają absolutną swobodę nie tylko głoszenia każdego poglądu, ale także publikacji oszczerstw.

Sprostowanie nie obniża prestiżu? Nie zmniejsza wiarygodności?

To jest błędne założenie. O ile bowiem dziennikarz powinien być zobowiązany do pisania prawdy, o tyle przyznanie się do błędu, sprostowanie pomyłki nie tylko nie jest dla niego czymś niegodnym, ale potwierdza jego rzetelność, dążenie do szczególnej staranności, uczciwości i zmierza ku podwyższaniu standardów dziennikarstwa. W prasie amerykańskiej oczekuje się wręcz na sprostowania prasowe i reakcję bohaterów publikacji, gdyż one tworzą fundament debaty publicznej. Z rzetelną dyskusją mamy do czynienia dopiero wtedy, kiedy ścierają się argumenty, informacje, odmienne poglądy. Unikanie publikacji sprostowań czy odpowiedzi obniża poziom debaty, powoduje, że staje się ona pozorna, nierzetelna, nierzeczywista.

Czy to dobrze, że wkrótce, najpewniej we wrześniu, za odmowę publikacji sprostowania nie będą już grozić sankcje karne?

Za odmowę realizacji jakiegokolwiek obowiązku prawnego, a więc i publikacji sprostowań, powinna grozić sankcja prawna: karna, cywilna lub jakakolwiek inna dolegliwość, którą odczują autorzy kłamliwych publikacji. Ale w polskim systemie prawnym dotkliwe dla dziennikarza czy redaktora naczelnego jest tylko to, co jest zagrożone prawem karnym. W moim przekonaniu obowiązek prawny, ustanowiony w celu ochrony konkretnej wartości – w tym przypadku prawdy a także godności ludzkiej – to nie tylko obowiązek publikowania informacji sprawdzonych, ale i sprostowania tych, które okazały się kłamliwe. Aby był skuteczny, powinien być obwarowany sankcją karną. Podobnie wypowiedział się Trybunał Konstytucyjny. Abyśmy nie mieli do czynienia z normą niedoskonałą, czyli taką, która nie tworzy żadnej odpowiedzialności i wywołuje wrażenie, że prawdy można przestrzegać lub nie.

To porażające. Chce Pani powiedzieć, że bez obawy przed karą dziennikarze nie służą prawdzie?

Dziennikarze zazwyczaj przyjmują, że skoro za naruszenie obowiązku nie grozi żadna dolegliwość,  to znaczy, że obowiązek nie istnieje. Jest to, co najwyżej, jakiś szczytny, nieosiągalny, cel będący wymysłem tych, którzy dziennikarstwo postrzegają jako misję.  Można go spełniać fakultatywnie. Nie istnieje zatem  bezwzględny obowiązek respektowania prawa. Niejeden autor pomyśli: jeśli tego celu nie osiągnę, to w rzeczywistości nic nadzwyczajnego się nie stanie. Brak sankcji karnej w przypadku odmowy sprostowania w moim przekonaniu dowodzi, że prawda, jako wartość, przestanie być chroniona.

Sejmowa komisja kultury i środków przekazu, która nowelizowała teraz prawo prasowe we fragmencie dotyczącym sprostowań powoływała się na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z grudnia 2010 roku.

W środowiskach dziennikarskich panuje błędne przekonanie, że Trybunał Konstytucyjny stwierdził, iż karalność odmowy publikacji sprostowania jest niezgodna z Konstytucją. Trybunał nawet nie zasygnalizował, że należy  zmierzać w kierunku uchylenia karalności za odmowę zamieszczenia sprostowania. Jeżeli uznajemy prawdę za wartość, to tym samym przyznajemy, że oszczerstwo jest dokuczliwe i w debacie publicznej występować nie powinno. Oczywiste jest dla mnie, że za oszczerstwo powinna grozić sankcja karna. Kara powinna być sprawiedliwa, ale i dotkliwa. Słusznie natomiast ustawodawca dostrzegł, że sprostowanie powinno zostać opublikowane równolegle w wersji drukowanej dzienników i czasopism oraz w wersji elektronicznej w internecie. Słusznie także utrzymano te przepisy, które zobowiązują do publikacji sprostowania w tym samym dziale, tą samą czcionką oraz z równie widocznym tytułem. Nie zmienia to jednak prognozy, że wyegzekwowanie publikacji sprostowania będzie bardziej kłopotliwe i kosztowniejsze.  Proszę zwrócić uwagę, że ustawodawca de facto ocenę tego, co jest prawda, a co nie pozostawia, na etapie przedsądowym, redaktorowi naczelnemu. Redaktor naczelny jest zatem omnipotentny – zawsze wie co jest prawda, a co nią nie jest. Podobnie, jego ocena dotycząca wymaganej „rzeczowości” sprostowania staje się wiążąca. Zastanawiać także musi, że w dobie nowych technologii komunikacyjnych ustawodawca wymaga, by prostujący doręczał redakcji tekst sprostowania osobiście lub tradycyjna poczta (sic!). Czyżby nie wierzył, że cyfryzacja może się powieść. Śmieszne wydaje się, że nie dopuszcza się nadesłania sprostowania np. drogą elektroniczną.

Nie wystarczy odpowiedzialność cywilna?

Prawo karne nakłada odpowiedzialność osobistą. Za nieprawdziwe informacje odpowiada ten, kto je podał. Tymczasem w przypadku prawa cywilnego mamy do czynienia z odpowiedzialnością solidarną. Nie zawsze odpowiada więc autor tekstu, czasami redaktor naczelny lub wydawca.

Takie same rozwiązania stosuje się w zachodniej Europie?

W systemie francuskim prawo do repliki przysługuje zawsze temu, kto nie zgadza się z wypowiedzią, która go dotyczy wprost lub częściowo. Nie ma przy tym znaczenia, czy pokrzywdzony kwestionuje fakty, czy nie zgadza się z opublikowana opinią. on ma prawo zabrać głos zawsze wtedy, gdy publikacja go dotyczy. Może  więc zareagować na każdą publikację, która  go  dotyka, narusza  dobra osobiste lub tylko stwarza takie zagrożenie. Redaktor naczelny ma obowiązek opublikowania każdego takiego oświadczenia, a jego odmowa  jest zagrożona sankcją karną.

Dlatego Pani zdaniem należałoby takie rozwiązanie przyjąć także w Polsce?

Środowiska medialne, zwłaszcza wydawcy, z jednej strony twierdzą, że sankcje karne są niezgodne ze standardami europejskimi, ale z drugiej strony wielkie koncerny  apelują, aby zaostrzyć i radykalniej stosować przepisy karne wobec autorów mowy nienawiści. Pojawia się pytanie: jak tę mowę definiować. Czy chodzi tylko o poglądy dotykające jedną grupę etniczną, narodowościową? Czy też dotyczy to innych grup, choćby religijnych.

Ostatnio „Tygodnik Powszechny” wystąpił z apelem o zahamowanie mowy nienawiści w Internecie. Zna Pani na to skuteczny sposób?

Myślę, że nikt takiego sposobu nie zna, ale jest to także kwestia, jak rozumieją realizację interesu społecznego redaktorzy naczelni.

Nie wystarczy za przykładem Francji – jak chce tego „Tygodnik” - nałożyć na użytkowników Internetu, również autorów prywatnych blogów, a także autorów komentarzy, bezwzględną odpowiedzialność za słowo? ”Surowe sankcje w przypadku złamania przepisów powodują, że praktycznie wszystkie komentarze publikowane we francuskim internecie są wcześniej moderowane, zarówno przez wydawców gazet, właścicieli portali, jak i osoby prywatne”.

Oczywiście tak. Ale dopóki nad interesem społecznym będzie dominować interes prywatny, ekonomiczny wydawców, to nie widzę szans na ukrócenie mowy nienawiści w mediach. Czytelnictwo i oglądalność zwiększają bowiem te  materiały dziennikarskie, w których używa się sformułowań atrakcyjnych, bulwersujących czasami. Od początku lat 90. „faktami medialnymi” stają się niejednokrotnie wypowiedzi i  oceny. Z drugiej strony obywatelom odmawia się możliwości polemizowania z tymi opiniami. Ku temu dąży teraz ustawodawca .

 

SDP
O mnie SDP

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości