SDP SDP
550
BLOG

Rzepa odbita. Co dalej? – Piotr Legutko

SDP SDP Rozmaitości Obserwuj notkę 3

 

 

Jak skomentować reakcje na porządki w redakcji „Rzeczpospolitej”? Dymisja redaktora naczelnego – niejako wpisana jest w tę funkcję. Nominacja to zarazem wyrok w zawieszeniu. Tomasz Wróblewski wiedział co ryzykuje odpalając 29 października pierwszą stronę swojej gazety. Ale wszystkie dalsze ruchy kadrowe, dyscyplinarki, odpowiedzialność zbiorowa, grillowanie autora, próba wymuszenia na nim ujawnienia nazwisk, adresów, kontaktów, nagrań, wreszcie oświadczenie o karach z deklaracją „od dzisiaj tak będzie zawsze”… Jeszcze pięć, dziesięć lat temu podobna akcja właściciela gazety spotkałaby się z solidarnym odporem środowiska. Ponad podziałami, redakcjami, niósł by się powszechny głos oburzenia: „trotyl, trotylem, ale te metody”?

Dziś panie i panowie w studiach i przed klawiaturą z wdziękiem obracają kciuk ku ziemi: dobić go! Jest wojna, są ofiary. Nie ma kolegów, gdy idzie o wyższe cele. Trudno nie być dumnym z powszechnego wśród ludzi mediów poczucia odpowiedzialności za słowo drukowane, po wielokroć potem w mediach obrazkowych cytowane. Idąc od góry, po stopniach naukowych: prof. Godzic całą operację nazwał wręcz „wzorcową”, a prof. Mrozowski wyraził nadzieje, że ta - jakże oczywista - decyzja właściciela poprawi wizerunek gazety, co nie będzie wszak łatwe. Boć plama jaką dał Gmyz „i tak na długo przylgnie do tego dziennika, będzie to taki garb i balast na wiele lat”.

Sprawdziły się koleżanki, sprawdzili i liczni koledzy dziennikarze, najpierw przez kilka dni stanowczo odcinając się od skandalicznej publikacji i żądając publicznego ujawnienia nazwisk informatorów (najlepiej z adresem i numerem telefonu), a potem w ramach radiowych i telewizyjnych komentarzy wyrażając pełne zrozumienie dla tak spektakularnej egzekucji praw właścicielskich.

I co z tym zrobić? Można oczywiście licytować. Że nie ten tekst wojnę polsko-polską wzniecił. Że czekamy na dyscyplinarkę dla Kamila Durczoka za odczytanie kilku milionom widzów słynnego „jak nie wyląduję, to mnie zabiją”. Albo na głowy śledczych z „Wyborczej”, którzy podsłuchali karczemną awanturę tuż przed startem tupolewa. Tyle, że ta licytacja nie ma większego sensu…

Nie ma, skoro wielu z nas ma już tak grubą skórę, że nie czuje przez nią co się święci. Właśnie kwestionowane są fundamenty naszego zawodu: nieujawnianie źródeł informacji, nie czekanie z publikacją na zgodę najwyższych czynników, gra drużynowa wewnątrz redakcji i mocne wsparcie ze strony wydawcy. I najpiękniejsza w tym zawodzie: błogosławiona różnica zdań.

Dla Jacka Żakowskiego prawdziwa wolność słowa zapanuje w Polsce gdy Hajdarowicz wytnie w pień wszystko, co prawicą trąci. „Pod prawicowym, konserwatywnym, patriotycznym szyldem uformowała się bowiem grupa publicystów od dwóch dekad obsesyjnie starających się wmówić odbiorcom, że żyjemy w państwie opanowanym przez jakiś potworny spisek - magdalenki, układ, sekty, czerwone pajęczyny” – pisze Żakowski w „Polityce”. I doradza właścicielowi, by nie zatrzymywał się w pół drogi. Zwolnienia, regulaminy, procedury – to mało. Trzeba nam zmiany kulturowej.

„Rzepa” odbita. Co dalej panie Jacku?

 

Piotr Legutko

7 listopada 2012

 

SDP
O mnie SDP

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości